Dwa miasta, które tutaj zobaczyliśmy pod względem turystycznym dzieli ogromna przepaść. W jednym trzeba spędzić jak najwięcej czasu, z drugiego po zobaczeniu największej atrakcji trzeba szybko uciekać. W tym poście znajdziecie trochę informacji o Hue i Hoi An – miastach Środkowego Wietnamu, oraz o drodze, którą pomiędzy nimi pokonaliśmy. Dodatkowo jeszcze kilka zdań na temat My Son.
Hue – dawna stolica
Z Hanoi, porannym samolotem, udaliśmy się do środkowego Wietnamu do Hue. Miasto to pełniło funkcję stolicy Wietnamu w okresie XVI-XX do końca II Wojny Światowej. Obecnie mieszka tutaj około 300.000 mieszkańców. Dla nas, była to duża przyjemność znaleźć się w mieście znacznie spokojniejszym i mniejszy od Ho Chi Minh i Hanoi.
Na lotnisku przywitał nas rzęsisty deszcz, który w tej części kraju jest częstym zjawiskiem, co mocno utrudnia zwiedzanie 🙁 . Ubrani w najbardziej przeciwdeszczowe ciuchy jakie mieliśmy ze sobą, ruszyliśmy na oglądanie największej atrakcji, czyli Cesarskiej Cytadeli.
Cesarska Cytadela w Hue
Twierdza jest naprawdę ogromna, w końcu mieszkało w niej około 150 nałożnic. Cytadela jest cały czas rewitalizowana ze względu na wielkie zniszczenia, które ją spotkały w trakcie wojny Wietnamskiej. Kompleks budynków zawiera zakazane miasto, świątynie, bibliotekę oraz najważniejsze – Pałac Cesarski. Wszystko co jest odnawiane jest robione gustownie i ze smakiem. Co prawda czasem może trochę irytować widok rusztowań na zapleczu głównych atrakcji, ale miejmy nadzieję, że za parę lat proces odnowy dobiegnie końca.
W trakcie zwiedzania Pałacu Cesarskiego, lud w naszym 7 osobowym składzie, wybrał nowego Cesarza i Cesarzową. Następnie zostali oni obfotografowani przez azjatyckie wycieczki, co tylko umocniło ich władzę nad miastem Hue. W trakcie zwiedzania można przebrać się za dawnych cesarzy i zasiąść na tronie. Jest to mały wydatek, a ucieszy każdego – umówmy się jest mało miejsc, gdzie możecie coś takiego zrobić!
Z atrakcji w Hue, które mieliśmy szanse zobaczyć to było wszystko, niestety pogoda nie sprzyjała zwiedzaniu i przemoczeniu udaliśmy się do hotelu.
Główna rada:
Zwiedzanie Cytadeli w Hue trwa około pół dnia. My zakończyliśmy wycieczkę w okolicach pory obiadowej, następnie w mieście nie ma co robić. Gdybyśmy mieli jeszcze raz planować podróż w te rejony, zrezygnowalibyśmy z noclegu w Hue. Zdecydowanie lepiej jest zostać na parę nocy dłużej w Hoi An, do którego udaliśmy się następnego ranka.
Droga do Hoi An:
Drugiego dnia ruszyliśmy wcześnie rano w stronę Hoi An. Trasa ma ok. 130 km, ale pokonanie jej zajmuje ok. 4h (w tym mieliśmy jeden postój ok. 1h i drugi 15 min). Praktycznie przez całą drogę za oknem prezentują się niesamowite widoki, co umila czas dość długiej podróży.
Przy drogach nie brak lokalnych sprzedawców, Wietnamczykom nie brak przedsiębiorczości i wiedzą jak wykorzystać atuty przyrody. Jak się okazało ma to czasem swoje plusy.
My zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie właściciel był fanem Roberta Lewandowskiego, ale znał też Błaszczykowskiego i Piszczka. Poza podstawową wiedzą o footballu, zdecydowanie znał się na sprzedaży. Wiedział jak zagadać piękną angielszczyzną i namówić turystów do kupienia pereł, kawy i herbaty. Doskonale rozpoznaliśmy jego triki marketingowe, ale robił to tak dobrze, że nie żal nam było ani jednego Donga. Bober nawet żałuje, że kupiliśmy tak mało kawy – jakość produktów była rewelacyjna.
Po drodze możecie zobaczyć również, jak wygląda łowienie jadalnych skorupiaków i mięczaków morskich, które można znaleźć w starych oponach samochodowych zanurzonych przy brzegu. Przy drodze spotkacie wiele budynków, które odgrywały sporą rolę w trakcie wojny Wietnamskiej np. wieże do obserwowania oraz inne strażnicze baszty czy bunkry.
Kilometry od Da Nang (z którego dzień później ruszyliśmy samolotem dalej na południe) prawie do samego Hoi An to już piękne plaże, niestety nasz grafik czasowy nie pozwalał na zatrzymanie się i „złapanie hebana”
Droga pomiędzy tymi dwoma miastami też jest pokazana w jednym z odcinków Top Gear z czego fan Roberta był bardzo dumny.
Hoi An – miasto krawców
Miasto jest dawnym Portugalskim portem morskim, może dlatego od razu wzbudziło one naszą sympatię 🙂 Hoi An w przeszłości było jednym z ważniejszych portów morskich, w tym rejonie świata. Tutaj zatrzymywali się i mieszkali, Chińczycy, Japończycy i Europejczycy. Jest to jedno z najpiękniejszych miast w Azji, w których byliśmy. Ja lubię to miasto nazywać Wenecją Azji – z zabudowania raczej typowo azjatyckim niż europejskim, chociaż para pływająca na gondoli dawała klimat typowej Wenecji.
Zakupy
Miasto Krawców – tą nazwą określane jest Hoi An. Głównie ze względu na to, że możecie sobie kupić tam każdy ciuch jaki sobie wymarzycie. Jeśli takiego nie ma, Wietnamczycy uszyją suknię, garnitur, buty w jeden dzień zgodnie z Twoim projektem. Jak ktoś chciałby uszyć garnitur to ceny kształtowały się około 1000 zł. Wszystkie rzeczy w formie gotowej i uszytej możecie dostać już po kilku – kilkunastu godzinach. Nie znamy się na jakości materiałów, więc ciężko było cokolwiek sobie uszyć.
Sklepy są czynne do 21:00, więc odradzamy shoppingu na ostatnią chwilę, a na prawdę jest w czym wybierać.
Oprócz Krawców sklepy z pamiątkami, z lampami, ciuchami, ze wszystkim znajdziecie w każdym miejscu w mieście. Oprócz tego można tutaj spotkać dużo dzieł artystów, którzy swoje prace wystawiają po prostu przy ulicach.
Zwiedzanie
Przede wszystkim warto przejść się po mieście i poczuć jego klimat. Jest szczególnie niesamowity kiedy idąc wieczorem zobaczycie pływające po kanałach lampiony. A miasto jest rozświetlone światłem ze straganów, szczególnie tych na których sprzedaje się lampy i lampiony. W trakcie zwiedzania na pewno warto zahaczyć o nocny market, który toczy się w wielu miejscach w mieście.
Moim zdaniem najciekawszą atrakcją budowlaną w Hoi An, jest most Japoński podobno to jedyny most na świecie, który jest pokryty dachem i w którym znajduję się świątynia.
Będąc w Hoi An, zahaczcie też o Świątynie Fujian Assembly Hall. Jedną ze sławniejszych Świątyń w Hoi An, która powstała w 1690 r. Głównie została stworzona ze względu na chińską grupę etniczną zamieszkującą w Hoi An. Chińskie naleciałości widać od samego wejścia. My niestety mieliśmy przyśpieszone zwiedzanie ponieważ mocno się śpieszyliśmy do następnej atrakcji tego dnia czyli do My Son. Jednak będąc w Hoi An i dysponując czasem z pewnością warto tutaj zajrzeć.
Po przemyśleniach stwierdziliśmy, że w Hoi An spędziliśmy zdecydowanie za mało czasu, by poczuć miasto tak jakbyśmy chcieli. Musicie sobie przeznaczyć na nie jeden cały dzień. 6 godzin na miejscu to było zdecydowanie za mało.
My Son
Zanim tam przyjechaliśmy to nie miałem jeszcze wyobrażenia nt. tego miejsca, moje pierwsze skojarzenie to Angkor Wat w Kambodży, a My Son to jego wersją mini 🙂
W wiekach pomiędzy IV – XII w tym miejscu mieszkała Dynastia Czamów. Miejsce jest położone w trochę bajkowej scenerii, otoczone dżunglą. Wietnamczycy o tym miejscu na długo zapomnieli. Pod koniec XIX wieku zostało one odnalezione przez francuskich archeologów. W trakcie wojny Wietnamskiej partyzanci Vietkongu założyli tutaj swoją kwaterę. Po pewnym czasie odkryli to Amerykanie, którzy niestety zniszczyli świątynie.
W My Son możecie spotkać pozostałości po kilku świątyniach, pierwotnie było ich około 70. Na pewno warto zobaczyć to miejsce będąc w okolicach Hoi An. My byliśmy tam późnym popołudniem, było już stosunkowo mało turystów, co dodawało temu miejscu klimatu.
Podsumowanie
Środkowy Wietnam, pomimo swojej kapryśnej pogody, trzeba zobaczyć koniecznie. Ważne jest prawidłowe rozłożenie akcentów czasowych. Jeśli macie tylko dwa dni na środkowy rejon, to po porannym przylocie do Hue i zobaczeniu Cesarskiej Cytadeli, warto udać się od razu w drogę do Hoi An, gdzie najlepiej spędzić dwie noce, a w trakcie drugiego dnia odwiedzając My Son.