Dzisiaj zabierzemy Was w rejon na Północ od Meridy, na pewno najmniej turystyczny dzień w trakcie całej naszej podróży. Zaczniemy od Cenoty Sambula, która charakteryzuję się krystaliczną wodą. Kolejną atrakcją będą ruiny miasta majów – Dzibilchaltun. Dzień zakończymy na plaży w nadmorskim Progreso. Jeśli szukacie miejsc, do których turyści poza sezonem praktycznie nie docierają to trafiliście idealnie.
Meksykańska Cenota Sambula
Przy planowaniu tego dnia, mieliśmy się tylko przemieścić z Izamal do Progreso i cały dzień poleżeć na plaży. Jednak plany uległy zmianie i nasz kierowca zabrał nas do Cenoty Sambula, która leży przy miejscowości Motul (dokładnie jak ta firma produkująca oleje) de Carrillo Puerto. Było to dosyć śmieszne, ponieważ nie ustalaliśmy, że chcemy tam jechać, ale Martin widocznie uznał, że warto 🙂 Minus – nasz kierowca kompletnie nie wiedział, jak tam dojechać. Na szczęście z pomocą przyszedł policjant, który postanowił nas tam eskortować. Zapytany o drogę do Cenoty, bez wahania wsiadł na motor i jadąc przed naszym samochodem, zaprowadził nas pod same drzwi.
Po uiszczeniu niewielkiej opłaty, przebraniu się w samochodzie, wyciągnięciu masek do snorkowania z dna walizek, poszliśmy na pływanie w Cenocie. Jak na standardy jukatańskich cenot, Sambula jest położona dosyć blisko powierzchni gruntu i ma szerokie oraz stosunkowo wygodne zejście do wody. W cenocie jest dziura, która od góry wygląda jak studnia, jest to jedyne źródło naturalnego światła. Po minięciu studni wpływacie w bardzo ciemne miejsce, zanim wasze oczy przyzwyczają się do ciemności, nic nie będzie widzieć. Ale spokojnie, jest z Wami przewodnik, który doprowadzi Was do skały, na której, każe Wam usiąść. Opowiem Wam trochę o historii tego miejsca i pokaże, że skała na której siedzicie ma pod sobą kilkanaście metrów głębokości, co jest niesamowite, bo pozostała część cenoty jest dosyć płytka.
Sambula, to bardzo nietypowa cenota, bo żeby zobaczyć błękit wody, trzeba przepłynąć ciemne i niepewne miejsca. Dla ludzi cierpiących na klaustrofobię może to być wyzwanie. Mimo tego, że Cenota nie jest tak okazała jak np. Ik Kil i nie jest zbyt duża, myślę, warto poświęcić godzinę na zwiedzenie tego miejsca, tym bardziej, że jest to nowy obiekt, a właścicielom bardzo zależy na tym, żeby turyści wyszli zadowoleni, jak klient od fryzjera. Dodatkowym plusem jest całkowity brak turystów.
Dzibilchaltun – ruiny majów
To miejsce, do którego przyjazd zaplanowaliśmy z jednodniowym wyprzedzeniem, okazało się, że znajduję się na trasie do Progreso. Niestety nie był to dzień Martina i zamiast jechać tak, jak pokazuje google maps – 45 minut, jechaliśmy z Sambuli ponad 1,5h w między czasie odwiedzając już Progreso.
Koszt wejścia do ruin Dzibilchaltun wynosił 139 pesos od osoby. Ruiny są otwarte od 9 do 17.
Dla nas koszt atrakcji był dość spory i mając w głowie kolejne wycieczki, odpuściliśmy zwiedzanie kolejnego kompleksu ruin. Jednak część znajomych się zdecydowała, więc mamy zdjęcia 🙂
Dzibilchaltun – historia
Na dosyć dużym obszarze (19 km2), znajdowało się kiedyś ponad 8.400 budowli. Miasto funkcjonowało od V do XV w. Mówi się o tym, że w czasach jego świetności mieszkało w nim nawet 40.000 osób. Dla porównania w Krakowie w XIV wieku mieszkało około 12.000-13.000 osób. Jak na tamte czasy, to jedno z najbardziej zaludnionych miast nie tylko na Jukatanie, ale w ogóle na Świecie. Liczba ludności powodowała, że było to też jedno z najpotężniejszych miast w dawnych czasach. Ruinami miasta zaczęto się zajmować w okolicach 1950 roku. Wtedy właśnie powstała stacja archeologiczna, dzięki której udało się odtworzyć wiele budowli zakopanych pod ziemią lub pod innym budynkami.
Dzibilchaltun – zwiedzanie ruin Majów
Samo zwiedzanie zaczyna się od bardzo dużego budynku, w którym znajdują się sklepy z pamiątkami (oczywistość) oraz restauracja, niestety bez działającego Wi-Fi. Następnie udacie się do kompleksu ruin, na którego obejście powinniście zarezerwować sobie około 1-1,5h. W trakcie zwiedzania oprócz ruin natkniecie się również na bardzo malowniczą cenotę, którą zdobią Lilie wodne. Podobnie, jak w przypadku wcześniejszej atrakcji, też nie spotkacie tutaj zbyt wielu turystów.
Dzibilchaltun to miejsce, w którym możecie poczuć, jak kilkaset lat temu funkcjonowali obywatele tego majańskiego miasta. Jeśli chcecie zobaczyć ruiny w mniejszym tłumie niż w Chichen Itza, Coba, Ek Balam czy Tulum to idealna atrakcja.
Progreso – nadmorska miejscowość
Położone jest w okolicy 30 minut jazdy samochodem od Meridy. Na nie jednym z blogów przeczytaliśmy, że Merida nie jest warta oglądania, ktoś polecał żeby stamtąd szybko uciekać do Progreso. Według nas była to totalnie mylna informacja, ale o tym w kolejnym poście. Planując nasz wyjazd (jeszcze w Polsce) w założeniu mieliśmy ominięcie stolicy Jukatanu i udanie się do Progreso, żeby mieć jeszcze jeden wspólny dzień na plaży, za kilka dni nasze drogi miały się rozjechać na wycieczkę do Belize i plażowanie w Playa del Carmen.
Jak przyjechaliśmy do Progreso okazało się, że jesteśmy poza sezonem i miejscowość wygląda mniej więcej jak Kołobrzeg w listopadzie. Porównanie do Kołobrzegu nie jest przypadkowe, Progreso to również miasto portowe. Żyje w nim podobna liczba mieszkańców ok. 50.000. W sezonie nic się nie dzieje, a wiele miejsc jest zamkniętych, łącznie z barami na plaży. Jeśli chcielibyście napić się czegoś na plaży, obsłużą Was panowie z lodówkami, którzy pełnią funkcję barów poza sezonem.
Wzdłuż całej plaży ciągnie się promenada, przy której znajduję się dużo knajp i hoteli. Niestety zarówno jakość plaż, jak i hoteli jest bez porównania z tymi po drugiej stronie półwyspu, na Riviera Maya. Woda w zatoce meksykańskiej również nie ma aż tak krystalicznie turkusowego koloru. Największym plusem jest brak ludzi i to, że plaża była praktycznie tylko dla nas. Moim zdaniem Progreso jest miejscem zdecydowanie bardziej nastawionym na meksykańskich turystów niż międzynarodowych.
W 1989 wybudowano najbardziej charakterystyczną i najlepiej widoczną konstrukcje w mieście – aż 6,5 kilometrową drogę-estakadę, która wchodzi w morze, tak pewnie jak Piotr Żyła wchodzi na skocznie. Na końcu trasy znajduję się całkiem duży port, cumują w nim statki, przywożące turystów chcących zobaczyć Meridę i Dzibilchaltun.
Jedzenie w Progreso
Możemy polecić Wam knajpę Crabster, zlokalizowaną przy głównej promenadzie. Nie jest to na pewno najtańsze miejsce w mieście, ale moim zdaniem jedliśmy tam drugie najlepsze jedzenie w trakcie objazdówki, na pierwszym miejscu była restauracja w Izamal. Polecamy Wam burgera krabowego lub z tuńczyka, ryby też były całkiem smaczne. Minus jest taki, że każą sobie płacić 15% napiwku, a przy 8 osobowej grupie robi się już konkretna suma. Pyszne jedzenie (albo brak innych knajp) spowodowało, że przyszliśmy tutaj na śniadanie, polecamy zieloną enchilladę z kurczakiem, porcja spokojnie starczy na dwie osoby.
Hotel w Progreso
My spaliśmy w Playa Linda, bo wyczytaliśmy, że to najlepszy hotel w mieście i szkoda czasu na szukanie innego. Naszym zdaniem był mocno średni, miał dobre położenie, pokoje z widokiem na morze były całkiem spore, jednak obsługa w hotelu była bardzo mało pomocna, a do tego nie znała angielskiego, co utrudniało nam komunikację. W hotelu brakuje windy, a schody są bardzo wąskie, także wnoszenie walizek jest sporym problemem, a obsługa nie garnie się do pomocy. WAŻNE w hotelu możesz płacić tylko w PESOS, nie przyjmują dolców, tak jak w innych miejscówkach.
Podsumowanie
Jeśli miałbym zrezygnować z jakiegoś dnia w trakcie naszej wycieczki, to byłaby właśnie ta doba. W zamian w tym rejonie można byłoby skusić się na Celestun (flamingi widzieliśmy w Coloradas), Campeche i Uxmal (nie chcieliśmy oglądać kolejnych ruin). Jest to idealny plan dnia, jeśli chcecie uciec z utartych szlaków takich Tulum – Coba – Chichen Itza – Riviera Maya i trochę odpocząć do turystów, co jak widać jest też możliwe na Jukatanie.
Miejsca te mają zdecydowanie swój klimat, który pozwoli zregenerować baterie, nam się nie udało, gdyż dokładnie w tym dniu nasz kumpel obchodził swoje 30-te urodziny, co trzeba było przypieczętować lokalną tequilą 🙂